Karkonosze – wycieczka biegowa na Skalny Stół przez Budniki
Kwiecień plecień, poprzeplata… Za oknem, na odchodne zima ponownie otuliła Karkonosze świeżym, bielutkim całunem. Śnieg skrzy się wszystkimi odcieniami bieli, błękitu i szlachetnych szarości, co wzbudza we mnie nieodpartą chęć wyrwania się na szlak, ale i przypomina mi te kilometry, o których moje nogi zdążyły już zapomnieć, ale nie głowa i serce. Z kronikarskiego punktu widzenia postanowiłam zatem powrócić do chwil minionych i miejsc z nimi związanych. Do wycieczki biegowej, która miała miejsce w styczniu tego roku, kiedy to postanowiłam przebiec się z Kowar do Jelenka (Cz), przez Budniki i Skalny Stół. Było wietrznie, blado-szare chmury okrywały grań, a szlaki zawiane śniegiem świeciły pustkami – zacznijmy jednak od początku. Zupełnie przewidywalnie i niezaskakująco, ale za to zgodnie z nową kowarską tradycją biegową wyruszamy z parkingu, spod Biedronki przy ul. Jagielończyka (pkt.1) – 460m n.p.m. To idealne miejsce na start i metę. Łatwo trafić, zaparkować, zrobić to i owo (toaleta publiczna na miejscu) i nie można się pomylić. Jest gdzie kupić wodę i czekoladę i piwo na drogę lub po – kierowca niestety, cierp ciało choć byś chciało. Mając sklep po lewej stronie, biegniemy 30m do ul. Matejki, gdzie skręcamy w lewo. Początkowo chodnikiem, a po minięciu skrzyżowania z ulicą Kopernika, asfaltem (droga przestaje być ruchliwa) podążamy w kierunku gór. Z początku niepozorny bieg z czasem przeradza się w podbieg, którego nachylenie przypomina początkową trajektorię pocisku moździerzowego. Wspinając się cały czas lekko pod górę, po przebiegnięciu około kilometra kamienistej drogi, ponownie wbiegamy na asfaltową nawierzchnię prowadzącą przez las. 500m dalej dobiegniemy do leśniczówki Jedlinki (pkt.3). Jesteśmy na wysokości 612m n.p.m., przed nami jeszcze około 5km drogi, w czasie której pokonamy 670m w pionie, aby ostatecznie stanąć na najwyżej położonym punkcie naszej wycieczki, jakim jest – Skalny Stół. Na skrzyżowaniu przy Jedlinkach skręcamy w lewo. Tuż za metalową rogatką asfaltowa droga przechodzi w szutrową. Po około 300-tu metrach odbijamy ostro w prawo, na szlak prowadzący według drogowskazu na Kazalnicę i do Budnik. Trzymając się szlaku biegniemy lekko pod górę około1660m, aż dotrzemy do punktu ujęcia wody (pkt. 5), gdzie rozstaniemy się na czas jakiś z wygodną szutrową drogą, a wkroczymy na wymagający, kamienisty szlak – oznaczony żółtym kolorem. Tuż za punktem ujęcia wody, w miejscu przeprawy przez strumień, okoliczni miłośnicy doświadczeń wstrząsających zbudowali tamę, tworząc idealne miejsce do kąpieli w górskim strumieniu. Odważnych, zachęcam. Próbowałam, nie zabija, a zabawa przednia – warto zabrać ręcznik. Przez kolejne 900m wspinamy się mozolnie w kierunku osady Budniki, po drodze ponownie przekraczając strumień – przez zwalony powodzią most. Zimą ten odcinek szlaku często jest zasypany i nie przetarty – mapa może zatem okazać się najlepszym drogowskazem. Jest stromo, ścieżka jest wąska i kamienista. Nogi uciekają na ośnieżonych, śliskich kamieniach, a czasem zapadają się w ukryte pod śniegiem dziury, lub grzęzną w głębokich, nawianych przez wiatr zaspach. Pomimo narastającego zmęczenia i potu zalewającego oczy należy zachować szczególną ostrożność wbiwszy wzrok w najbliższe 2-3 metry. Po przebiegnięciu około 5,2km (od miejsca startu) docieramy do pozostałości osady Budniki (pkt. 6). Jeżeli cudownym zdarzeniem losu nie jesteśmy poganiani przez skrzyżowanie ambicji z wirtualnym trenerem, możemy przystanąć, aby odpocząć i rozejrzeć się po okolicy, bo jest to niezwykle ciekawe miejsce skrywające wiele tajemnic i legend, którego historia sięga pierwszej połowu XVII wieku. Budniki to dawna, górska osada położona na zboczach Kowarskiego Grzbietu i Wołowej Góry, w obrębie potoku Malina. Pierwotnie Rozciągała się od Tabaczanej Ścieżki – 865m n.p.m., nieomal do wodospadu Ponura Kaskada. Początki osady są ściśle związane z wojną trzydziestoletnią 1618-1648. Wtedy to okoliczni mieszkańcy uciekając przed grabieżą i gwałtem przenieśli się w góry. Jak głosi legenda, wybrali zbocze Wołowej Góry, gdzie schronienia udzielił im Wołogór (człekokształtny stwór z głową woła), ochraniając ich mocą swojego magicznego totemu. Tak powstałą niewielka osada Forstlangwasser, Forstbaude, Zacisze Leśne – obecnie Budniki. Przez 113 dni w roku słońce nie wychodzi ponad okoliczne góry. W tym czasie teren, na którym usytuowane są Budniki pogrążony jest w głębokim cieniu – tzw. pozorna noc polarna . Dawni mieszkańcy osady przez wieki świętowali powitanie słońca w dniu 19 marca, a 26 listopada odbywała się uroczystość jego pożegnania. Budniki istniały ponad 300 lat. W tym czasie udało im się przetrwać kilka wojen. Niestety komuna okazał się być bardziej zajadła i unicestwiła osadę . W 1950 roku na miejscu rozpoczęto poszukiwania uranu. Górników dowożono z Kowar, po drodze rozstawiono posterunki Armii Czerwonej, która kontrolowała teren i wydobycie rudy uranowej w rejonie. Eksploatacja Budnik trwała do 1953 roku, po tym czasie szyby zniszczono, a opuszczone zabudowania zostały zdewastowane. Teren oraz drogę pochłonął las. Ze względu na bliskość granicy podjęto decyzję o spaleniu budynków. Wyrok został wykonały przez Ludowe Wojsko Ochrony Pogranicza. Obecnie próbuje się wskrzesić pamięć o tym ciekawym i magicznym miejscu leżącym nieopodal Kowar, pomiędzy Okrajem a Karpaczem. Odpocząwszy i zwiedziwszy okoliczne krzaki czas powrócić do biegu. W Budnikach (pkt. 6) chwiejną kładką ponownie przekraczamy potok i podążamy zielonym szlakiem w kierunku Karpacza. Po pięciuset metrach dobiegniemy do rozwidlenia dróg, gdzie skręcamy w lewo, w kierunku na Ponurą Kaskadę. Po kolejnych stu pięćdziesięciu metrach musimy być czujni jak pies podwójny, aby nie przegapić mało widocznej (zwłaszcza zimą) ścieżki wiodącej na Skalny Stół – żółty szlak. Skręciwszy w prawo (pkt.7) wkraczamy na wojenną ścieżkę. Z poziomu 915m n.p.m., morderczy podbieg, wypruwający z nas wszystko co się da – bywa, że i wolę życia – wiedzie nas na grań Kowarskiego Grzbietu 1273m n.p.m. To zdecydowanie najcięższy fragment do pokonania. Zimą jest praktycznie niemożliwe, aby pokonać biegiem ten odcinek bez raczków, zwłaszcza w górnej, przewianej, oblodzonej części szlaku.
Zdobywając wysokość zauważamy, że las wyraźnie się przerzedza. Krajobraz zaczyna wyglądać dość upiornie. Ubywa drzew, przybywa za to połamanych, wyschniętych i smutnie sterczących ku niebu pni. Od czasu do czasu warto odwrócić głowę i spojrzeć za siebie w celach kontemplacyjnych. Przy dobrej pogodzie widoki potrafią wryć się na długi czas w pamięć… Zwłaszcza jeżeli mamy przy sobie cyfrówkę.
W pobliżu grani, wiatr przybrał na sile. Boleśnie postanowił pokazać mi kto jest władcą tej krainy i udowodnić, że łatwo nie będzie. Pochylam głowę pokornie, by nie patrzeć mu w oczy. Mozolnie brnę pod górę, starając się utrzymać tempo. Niestety w chwilach największych porywów zmuszona jestem przystanąć. Aby ustać na nogach odwracam się plecami do mojego przeciwnika. Czekam. Gdy tylko wiatr zwalnia, do prędkości pozwalającej zachować jako taką wertykalną postawę, biegnę. Chcę jak najszybciej osiągnąć szczyt, a potem zbiec by oddalić się od miejsca wietrznej kaźni. Po półtorej kilometra ciężkiej wspinaczki dostrzegamy pierwszą grupę kamieni, sprawiających wrażenie jakby zostały usypane celowo – w celu oznajmienia bliskości szczytu. Pięćdziesiąt metrów dalej, dobiegamy do Skalnego Stołu (pkt.8). Najwyższy punkt naszej wycieczki – 1281m n.p.m. – został osiągnięty. Tutaj również warto przystanąć i rozejrzeć się. Rozpościerają się stąd przepiękne widoki zarówno na polską jak i czeską stronę Karkonoszy oraz na Kotlinę Jeleniogórską. Zimą to miejsce wygląda szczególnie pięknie, ale w panującej dookoła zamieci ciężko mi było w to uwierzyć. Nie zatrzymuję się, zwalniam lekko – próbując bezskutecznie dostrzec Śnieżkę, po czym „na czuja” wybieram trasę zbiegu i ruszam w nadziei, iż obrałam właściwą drogę. Opuszczając Skalny Stół udajemy się w kierunku Sowiej Przełęczy 1164m n.p.m. (pkt.9). Przed nami pół kilometra dość ostrego zbiegu. Szlak jest kamienisty, zimą bywa oblodzony, a miejscami przykryty głębokimi, naniesionymi przez wiatr, zaspami. Warto zatem uważać gdzie stawiamy stopy. Rezygnuję z wejścia do wewnątrz, to ma być wycieczka „w stylu alpejskim”, czyli bez „zakładania obozów pośrednich”, tak jak lubię – jednym ciągiem dotrzeć do zakładanego celu i powrócić do miejsca, z którego wyruszyłam. Rzut oka na schroniskowy termometr i biegnę dalej. Kierunek – Mala Upa – Pomezni Boudy. Wybieramy szlak żółty – drogę dojazdową do schroniska, której główną zaletą jest to, że nawet zimą jest dobrze utrzymana. Przez około 2,8km biegniemy malowniczą, ukrytą wśród drzew trasą, która łagodnie opada w kierunku Pomezni Boudy 1019m n.p.m. Z Okraju już tylko w dół – można powiedzieć – wszystkie drogi prowadzą do Kowar, oczywiście pod warunkiem, że nie wybierzemy tej, która prowadzi gdzie indziej, co nie jest niemożliwe. Po 18-tu kilometrach i 300-tu metrach od startu, dobiegniemy do skrzyżowania z „Żółtą Drogą”, która biegnie nad Kowarami Górnymi. W tym miejscu skręcamy w lewo i biegniemy w kierunku Kowar. Po drodze ponownie – trzeci raz – przekraczamy Piszczaka, a na dwudziestym kilometrze przeprawiamy się przez Pluszcz. Pół kilometra dalej „Żółta Droga” łączy się ze szlakiem zielonym, tzw. ścieżką dydaktyczną. Kilometr dalej (pkt.15 – 21,5km wycieczki) opuszczamy „Żółtą Drogę” i szlak zielony. Skręcamy w prawo na drogę asfaltową, 500m dalej przecinamy tory kolejowe i wbiegamy do Kowar. Ulicą Leśną zbiegamy w dół jakieś 400m, następnie skręcamy w lewo, w ul.: Jagiellończyka. 400m dalej dobiegamy do mety, usytuowanej na parkingu pod Biedronką, czyli w aktualnym wszech centrum Kowar. Za nami 22,8 km kolejnej ciekawej i malowniczej trasy. Poziom trudności: bardzo wymagająca Fotografia: Rafał Trafarski |