Karkonosze — wycieczka biegowa na Śnieżkę

Za nie­speł­na mie­siąc, bo już 7 mar­ca 2015 odbę­dzie się kolej­ny Zimo­wy Ultra­ma­ra­ton Kar­ko­no­ski. Na dystan­sie pięć­dzie­się­ciu dwóch kilo­me­trów wal­kę podej­mie dwu­stu pięć­dzie­się­ciu śmiał­ków. Wystar­tu­ją z Pola­ny Jaku­szyc­kiej i biec będą gra­nią Kar­ko­no­szy w kie­run­ku na Śnież­ki, mija­jąc po dro­dze Szre­ni­cę, Śnież­ne Kotły i Prze­łęcz Kar­ko­no­ską. Ze Śnież­ki skie­ru­ją się na Prze­łęcz Okraj, dalej w kie­run­ku leśni­czów­ki Jedlin­ki, osa­dy Bud­ni­ki i mety ulo­ko­wa­nej w Kar­pa­czu.

Bie­ga­cze będą zma­gać się nie tyl­ko z dystan­sem i prze­wyż­sze­niem, ale nade wszyst­ko ze swo­imi sła­bo­ścia­mi, z kapry­śną, kar­ko­no­ską pogo­dą i z nie­obli­czal­nym duchem gór, potra­fią­cym zła­mać każ­de­go, kto nie zasłu­żył na rzu­ce­nie mu wyzwa­nia, zwłasz­cza gdy duch odzia­ny jest w zimo­wą sza­tę utka­ną z mro­zu, lodu i śnie­gu.
Zimo­wy Ultra­ma­ra­ton Kar­ko­no­ski to cięż­ka pró­ba dla bie­ga­czy, na tra­sie jest z czym powal­czyć. W Kar­ko­no­szach panu­je bar­dzo spe­cy­ficz­ny kli­mat — suro­wy, zmien­ny, przy­po­mi­na­ją­cy alpej­ski. Gdy­by Kar­ko­no­sze były odro­bi­nę wyż­sze, zbli­żo­ne wyso­ko­ścią do Tatr, praw­do­po­dob­nie na pół­noc­nych sto­kach wystę­po­wa­ły­by lodow­ce.
Na Śnież­ce (1602m n.p.m.) panu­ją warun­ki zbli­żo­ne do tych jakie moż­na spo­tkać w oko­li­cach koła pod­bie­gu­no­we­go. Śred­nia rocz­na tem­pe­ra­tu­ra nie­znacz­nie tyl­ko prze­kra­cza 0°C, a w naj­cie­plej­szym mie­sią­cu jej śred­nia wyno­si oko­ło 10°C. To dla­te­go pokry­wa śnież­na potra­fi zalec na Śnież­ce już w paź­dzier­ni­ku i utrzy­mać się do koń­ca maja. Naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne jed­nak, dla tego naj­wyż­sze­go sudec­kie­go szczy­tu, są naj­sil­niej­sze w Pol­sce hura­ga­no­we wia­try, oraz mgła, okry­wa­ją­ca szczyt przez bli­sko 300 dni roku. Aby badać i obser­wo­wać wymie­nio­ne wyżej zja­wi­ska mete­oro­lo­gicz­ne, w 1900 roku wybu­do­wa­no na Śnież­ce obser­wa­to­rium, co cie­ka­we była to naj­droż­sza tego typu inwe­sty­cja w ówcze­snej Euro­pie.

Suro­we i nie­zwy­kłe warun­ki pogo­do­we powo­du­ją, że Kar­ko­no­sze posia­da­ją rów­nież dru­gie, mistycz­ne i tajem­ni­cze obli­cze. Na wyso­ko­ści powy­żej tysią­ca metrów n.p.m. moż­na zaob­ser­wo­wać mię­dzy inny­mi, tak spek­ta­ku­lar­ne zja­wi­ska jak: wid­mo Broc­ke­nu — pole­ga­ją­ce na rzu­to­wa­niu wła­sne­go cie­nia oto­czo­ne­go tęczo­wą obwód­ką (zwa­ną glo­rią) na chmu­rę lub mgłę znaj­du­ją­cej się poni­żej, czy ognie św. Elma — samo­ist­ne iskrze­nie przed­mio­tów, a nawet ludzi wystę­pu­ją­ce w chmu­rach burzo­wych. Zja­wi­sko to czę­sto poprze­dza sil­ne wyła­do­wa­nie… Lepiej być wte­dy w miej­scu odle­głym.


Wśród ludzi gór ist­nie­je prze­sąd, zakła­da­ją­cy, że czło­wiek któ­ry ujrzy wid­mo Broc­ke­nu, będzie musiał umrzeć w górach. Cóż moż­li­we, że tak jest, nie mniej jed­nak data przej­ścia nie jest z góry okre­ślo­na, a bie­ga­cze star­tu­ją­cy w Z.U.K. czę­sto prze­ży­wa­ją swo­je pie­kło już tutaj, na kar­ko­no­skiej gra­ni — co w mojej opi­nii odra­cza wyrok w przy­szłość tak odle­głą i męt­ną.

W Kar­ko­no­szach pogo­da jest zatem niczym cha­rak­ter­na kobie­ta z fil­mów Quen­ti­na Taran­ti­no — nie­obli­czal­na, zmien­na i mści­wa. Potra­fią­ca bole­śnie skar­cić, jeśli zaj­dzie się jej za skó­rę, ale czyż nie tego szu­ka nie­spo­koj­na ludz­ka natu­ra? Czy miecz Damo­kle­sa świsz­czą­cy nad gło­wą nie pocią­ga nas rów­nie moc­no co wizja tra­fie­nia szóst­ki w lot­to? Cóż — odłóż­my na razie ad acta roz­wa­ża­nia nad ludz­ką natu­rą i powróć­my w góry.

Zimo­we bie­gi gór­skie potra­fią dostar­czyć wie­le nie­za­po­mnia­nych fizycz­nych i ducho­wych prze­żyć. Są tacy, któ­rzy twier­dzą, że dosko­na­le kształ­tu­ją cha­rak­ter . Być może — ja jed­nak uwa­żam, że nie tyle kształ­tu­ją, co ujaw­nia­ją jego siłę a cza­sem i sła­bo­ści tkwią­ce w naszej gło­wie i cie­le. Dla tego war­to cza­sem pobiec bia­łym szla­kiem moc­no pod górę, aby bar­dziej poznać sie­bie. Dla wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych przy­go­to­wa­łam kole­ją rela­cję z moje­go zimo­we­go bie­ga­nia. Tym razem opi­sa­łam tra­sę bie­gną­cą z Prze­łę­czy Okraj na Śnież­kę. Pole­cam ją szcze­gól­nie tym, któ­rym marzy się udział w Zimo­wym Ultra­ma­ra­to­nie Kar­ko­no­skim.

Pomysł na wyciecz­kę bie­go­wą na Śnież­kę zro­dził się spon­ta­nicz­nie. Jak co dzień wsta­łam koło ósmej, zja­dłam śnia­da­nie i snu­łam się smęt­nie po domu, popi­ja­jąc w mię­dzy­cza­sie trze­cie już tego poran­ka espres­so. No dobra, dość tego — pomy­śla­łam, trze­ba coś zro­bić ze sobą. Może posprzą­tam odro­bi­nę i zro­bię jakieś pra­nie, potem jakieś zaku­py… Spoj­rza­łam za okno na poły­sku­ją­cy w słoń­cu śnieg, trosz­kę szko­da pogo­dy… A może by tak pobiec na Śnież­kę? Tak daw­no już sobie to obie­cu­ję. Jest for­ma, jest pogo­da, zrzut zbęd­ne­go bala­stu zakoń­czył się powo­dze­niem — cze­go wię­cej chcieć moż­na? Szyb­ka mobi­li­za­cja, pla­sty­ko­we odzie­nie na skó­rę i w dro­gę.

Stan­dar­do­wo już pro­po­nu­ję wyru­szyć z cen­trum kowar­skie­go wszech­świa­ta, usy­tu­owa­ne­go tuż koło Bie­dron­ki przy ul.: Jagie­loń­czy­ka (pkt.1) na wyso­ko­ści 460m n.p.m. Mając sklep po naszej pra­wej stro­nie bie­gnie­my lek­ko pod górę do skrzy­żo­wa­nia z ul. Leśną, gdzie obie­ra­my kie­ru­nek połu­dnio­wy, czy­li skrę­ca­my w pra­wo i przez kolej­ny kilo­metr powo­li, ale sta­le nabie­ra­my wyso­ko­ści. Po jakimś cza­sie docie­ra­my do gra­ni­cy lasu, gdzie asfal­to­wa dro­ga tra­ci spo­ro ze swo­jej stro­mo­ści i może­my zła­pać lżej­szy oddech po moc­nym pod­bie­gu. Przez kolej­ne pół­to­ra kilo­me­tra podą­ża­my asfal­to­wą wstę­gą (o ile wysta­je spod śnie­gu) w kie­run­ku leśni­czów­ki o wdzięcz­nej nazwie: Jedlin­ki 612 n.p.m. (pkt.2). W tym miej­scu, na skrzy­żo­wa­niu dróg skrę­ca­my ostro w lewo i przez ponad 7 kilo­me­trów pnie­my się sta­le pod górę, szu­tro­wo-kamie­ną dro­gą ku Prze­łę­czy Okraj.
Oko­ło 200m za Jedlin­ka­mi mija­my, po pra­wej stro­nie, pierw­sze roz­wi­dle­nie. Nie zaprzą­ta­jąc sobie nim spe­cjal­nie gło­wy podą­ża­my dalej na wprost przez oko­ło 2,5 kilo­me­tra do kolej­ne­go skrzy­żo­wa­nia (pkt.3), na któ­rym skrę­ca­my w pra­wo. Poko­nu­jąc kolej­ne 500 metrów dobie­gnie­my do kolej­ne­go prze­cię­cia dróg (pkt.4), gdzie… może­my się zgu­bić. Aby temu zapo­biec skrę­ca­my ostro w lewo wybie­ra­jąc pierw­szy z dwóch moż­li­wych warian­tów. Są dwie dro­gi w lewo, wybie­ra­my tę bar­dziej lewi­co­wą i to nie­za­leż­nie od naszych poglą­dów poli­tycz­nych. Wyko­naw­szy lewi­co­wy zwrot bie­gnie­my sta­le na wprost, jak nas nogi ponio­są. Po dro­dze nie zapo­mnij­my o podzi­wia­niu uro­ków lasu. Jest na praw­dę pięk­nie — widok zmro­żo­nych gałę­zie i niczym nie­ska­la­nej pokry­wy śnież­nej potra­fi wyna­gro­dzić wkła­da­ny w bieg wysi­łek. Od cza­su do cza­su war­to rów­nież rzu­cić okiem na poja­wia­ją­cą się w prze­cin­kach leśnych pano­ra­mę Kowar i pasma Rudaw Jano­wic­kich.

Tuż przed ósmym kilo­me­trem dro­ga ostro zakrę­ca w lewo. Jest to miej­sce, w któ­rym mija­jąc rumo­wi­sko kamie­ni, spod któ­re­go bie­rze swój począ­tek potok Pisz­czak (pkt.5), wbie­ga­my na prze­ciw­le­głe zbo­cze doli­ny.
Przed nami jesz­cze 2,5 kilo­me­tra nie­zbyt inten­syw­ne­go pod­bie­gu, któ­ry uwień­czo­ny będzie dotar­ciem na Prze­łęcz Okraj 1046m n.p.m. (pkt.6). W tym miej­scu war­to odpo­cząć odro­bi­nę, poświę­ca­jąc czas na uzu­peł­nie­nie pły­nów i węgla.

Zebraw­szy siły rusza­my. Przed nami pierw­szy z napraw­dę trud­nych odcin­ków dro­gi — w mojej opi­nii naj­bar­dziej wyma­ga­ją­cy frag­ment — na Czo­ło 1266m n.p.m. (pkt.7). Aby dotrzeć na szczyt musi­my w pocie czo­ła (gene­ral­nie w pocie wszyst­kie­go) wspi­nać się pod górę mało uczęsz­cza­ną zimą, wąską, stro­mą ścież­ką. Na odcin­ku 1100 metrów zysku­je­my 220 metrów wyso­ko­ści. Tem­pe­ra­tu­ra spa­da, jeśli mamy pecha zaczy­na wiać. Robi się cie­ka­wie, zaczy­na się wal­ka z opo­rem cia­ła i ducha.


Osią­gnię­cie Czo­ła koń­czy męczar­nię. Bie­gnie­my teraz lek­ko w dół. Na 12-tym kilo­me­trze mija­my prze­łęcz Sio­dło 1255m n.p.m., po czym ponow­nie cze­ka na nas, deli­kat­ny tym razem, 1200 metro­wy pod­bieg na Skal­ny Stół 1281m n.p.m. (pkt.8). Jeże­li nie otu­la nas mgła, zde­cy­do­wa­nie war­to w tym miej­scu przy­sta­nąć na chwi­lę, aby nasy­cić oczy wido­ka­mi. Przed nami Śnież­ka i grań Kar­ko­no­szy, na pra­wo Kotli­na Jele­nio­gór­ska, na lewo pano­ra­ma cze­skie­go pogó­rza z Czer­ną Horą na hory­zon­cie. Jest pięk­nie.


Ze Skal­ne­go Sto­łu zbie­ga­my ku Sowiej Prze­łę­czy. Nie roz­pę­dzaj­my się nad­mier­nie i uważ­nie sta­wiaj­my sto­py. Nawia­ne deski świe­że­go śnie­gu, poprze­ty­ka­ne zaspa­mi i poła­cia­mi lodu potra­fią spra­wić, że bieg prze­mie­nia się w ślizg pan­cze­ni­sty skrzy­żo­wa­ny z najaz­dem na próg, nie­ste­ty bez moż­li­wo­ści lądo­wa­nia tele­mar­kiem, tyl­ko zwy­czaj­nie i po ludz­ku — łup, twa­rzo­czasz­ką w zaspę. Ponie­waż mia­łam wąt­pli­wą “przy­jem­ność” orga­no­lep­tycz­nie spraw­dzić sprę­ży­stość śnie­gu na zbo­czach Skal­ne­go, prze­strze­gam: war­to spie­szyć się powo­li, a i zabra­nie ze sobą raków bie­go­wych nie zaszko­dzi. Mądry Polak po szko­dzie.

Tuż za 14-tym kilo­me­trem przy­wi­ta nas Sowia Prze­łęcz 1164m n.p.m., co jest rów­no­znacz­ne z koń­cem odpo­czyn­ku, ponow­nie ku nam zęby szcze­rzy łagod­ny począt­ko­wo pod­bieg. Podą­ża­my w kie­run­ku Schro­ni­ska Jelen­ka 1260m n.p.m. (pkt.9), znaj­du­ją­ce­go się już po cze­skiej stro­nie Kar­ko­no­szy.
Na schro­ni­sko­wym ter­mo­me­trze spraw­dzam tem­pe­ra­tu­rę, jest wię­cej niż dobrze, zale­d­wie -5°C. Mam szczę­ście. Nie zatrzy­mu­ję się, bie­gnę dalej. Stro­mym począt­ko­wo zbo­czem zaczy­nam wspi­nać się na Czar­ną Kopę 1407m n.p.m. Jest ostro, płu­ca pra­cu­ją jak mie­chy a mię­śnie tró­jek bole­śnie infor­mu­ją mnie o nachy­le­niu tere­nu. Dodat­ko­wo dro­ga miej­sca­mi moc­no wyśli­zga­na przez ski­tu­row­ców, muszę wspo­ma­gać się ręko­ma, cze­piam się kosów­ki. Styl jest nie waż­ny, byle do góry. Na szczę­ście pół­to­rej kilo­me­tra dalej (15,5km tra­sy) teren wypłasz­cza się, a nawet nie­znacz­nie opa­da nawet w dół. Dro­ga wie­dzie przez cudow­ny, wycię­ty w kosów­ce labi­rynt. Nie­sa­mo­wi­te widok i wra­że­nie, po pro­stu jest bajecz­nie. Czu­ję się jak Ali­cja w kra­inie cza­rów.


Na oko­ło 17-tym kilo­me­trze dobie­ga­my do pod­nó­ża Śnież­ki. Już tyl­ko 800m pod­bie­gu dzie­li nas od szczy­tu, tak więc — wiś­ta wio! Żwa­wym tem­pem wspi­nam się pod górę. Jest wietrz­nie i zim­no, ale i tak zale­wa­ją mnie dzie­sią­te już tego dnia poty. Wąską, śli­ską, wydep­ta­ną w śnie­gu ścież­ką, gra­mo­lą się pod górę ocię­ża­łe tłu­my Niem­ców. Nie­ste­ty nie reagu­ją na grom­kie ent­schul­di­gung, wyrzu­ca­ne z mej gar­dzie­li. Mozol­nie, nie zba­cza­jąc z kur­su podą­ża­ją w żół­wim tem­pie ku coraz bliż­sze­mu szczy­to­wi. Trud­no, nie jestem zła, cho­ciaż każ­do­ra­zo­we wymi­nię­cie ich to dodat­ko­wa utra­ta ener­gii i wal­ka z zaspa­mi.

Moim nie­zgrab­nym, ale jed­nak pod­bie­giem wzbu­dza­łam ogól­ne zdzi­wie­nie. Za ple­ca­mi sły­szę nie­zro­zu­mia­łe komen­ta­rze, a cza­sem gwiz­dy i dźwię­ki będą­ce naj­praw­do­po­dob­niej czymś w rodza­ju dopin­gu. Po pię­ciu­set metrach mijam Dro­gę Jubi­le­uszo­wą, jesz­cze 300 metrów i jest! Hura! Po pra­wie osiem­na­stu kilo­me­trach (dokład­nie 17,8km) Śnież­ka 1602m n.p.m. (pkt.10) — Kró­lo­wa Kar­ko­no­szy zdo­by­ta.

Na szczy­cie oka­zu­je się, że na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­ją moje “pan­to­fel­ki” — sta­re ale jare Lunarglide’y 3 w wer­sji shield. Zapew­nia­jąc wszyst­kich, że nie jest mi zim­no, wytrzą­sam śnieg, któ­ry dostał się w zaspach do zapię­tek. Cóż, szko­da, że stup­tu­ty zło­śli­wie posta­no­wi­ły pozo­stać we Wro­cła­wiu…

Przez chwi­lę napa­wam oczy wido­ka­mi a ser­ce dumą, kil­ka fotek i pora wra­cać. Nie ma na co cze­kać. Jest godzi­na 15:20, tem­pe­ra­tu­ra wyno­si -13°C i pew­ni­kiem nadal spa­da, na ple­cach czu­ję pierw­sze, kąśli­we mroź­ne piesz­czo­ty. Kur­cze robi się zim­no, czu­ję jak sztyw­nie­je mi twarz. Wra­cam. Pierw­szy odci­nek w dół poko­nu­ję Dro­gą Jubi­le­uszo­wą — jest na praw­dę śli­sko. Rezy­gnu­ję ze zbie­gu na wprost, któ­ry mógł­by skoń­czyć się w naj­lep­szym przy­pad­ku śli­zgiem na tył­ku, a w naj­gor­szym poła­ma­niem gna­tów.

Scho­dzę, biec się nie da. Prze­brnąw­szy naj­trud­niej­szy odci­nek, wra­cam już bie­gnąc tą samą dro­gą — przez Czar­ną Kopę do Jelen­ka, miej­sca­mi celo­wo zjeż­dża­jąc na zadku. Mijam schro­ni­sko i kie­ru­ję się ku Sowiej Prze­łę­czy, tuż za nią w oko­li­cach 22-gio kilo­me­tra docie­ram do roz­wi­dle­nia szla­ków — czer­wo­ne­go i niebieskiego(pkt.11).

Wybie­ram wariant czer­wo­ny — znacz­nie łagod­niej­szy od opi­sy­wa­ne­go wcze­śniej nie­bie­skie­go. Oka­za­ło się, że po cze­skiej stro­nie szlak był wzo­ro­wo utrzy­ma­ny. Szyb­ko więc wytra­cam wyso­kość, a zbieg jest miej­sca­mi nie­omal sza­leń­czy. Trze­ba się spie­szyć, jest już sza­ro, a przede mną jesz­cze dłu­ga dro­ga. Dobrze, że zabra­łam ze sobą czo­łów­kę. Kapry­śna kar­ko­no­ska pogo­da i tym razem posta­no­wi­ła poka­zać co potra­fi. Jak za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki nie­bo zakry­ło się cału­nem chmur, a ota­cza­ją­cy świat otu­li­ła sza­ra­wa nicość. Pomi­mo inten­syw­ne­go wysił­ku czu­ję, że tem­pe­ra­tu­ra spa­da, być może to efekt wywo­ła­ny przez coraz dotkliw­sze podmu­chy wia­tru połą­czo­ne ze zmę­cze­niem, któ­re rów­nież daje już o sobie znać. Dobrze, że wybra­na dro­ga 2,5 kilo­me­tro­wa wie­dzie lasem, któ­ry w znacz­nej mie­rze chro­ni przed wia­trem. Trze­ba przy­znać, że jest to nie­zwy­kle uro­kli­wy frag­ment tra­sy, któ­ry w lep­szych warun­kach mete­oro­lo­gicz­nych potra­fi dostar­czyć spo­ro przy­jem­no­ści.


Bie­gnę, w mię­dzy cza­sie mijam potok Mala Upa (pkt.12), a 500m dalej wbie­gam do miej­sco­wo­ści: Pome­zni Boudy. Zalo­dzo­ną uli­cą poko­nu­ję 200 metro­wy pod­bieg i wkra­czam na pol­ską zie­mię, ponow­nie w dniu dzi­siej­szym jestem na Prze­łę­czy Okraj.

Stąd, by nie tra­cić cza­su wra­ca­my tą samą dro­gą, któ­rą przy­bie­gli­śmy, podą­ża­jąc w kie­run­ku leśni­czów­ki Jedlin­ki. Pamię­tać nale­ży, że na 4ym kilo­me­try od prze­łę­czy Okraj, na pierw­szym skrzy­żo­wa­niu dróg skrę­ca­my tym razem w pra­wo, 500 metrów dalej, na następ­nym skrzy­żo­wa­niu skrę­ca­my w lewo!

Na 32-im kilo­me­trze dobie­ga­my od Jedli­nek. Skrę­ca­my w pra­wo w dro­gę asfal­to­wą, aby 500m dalej (pkt.14) opu­ścić ją zbie­ga­jąc z niej na lewo, na kamie­ni­stą dro­gą wio­dą­cą w dół. Począt­ko­wo bie­gnie­my lasem, następ­nie brzo­zo­wą ale­ją, wzdłuż któ­rej, po pra­wej stro­nie roz­po­ście­ra­ją się pastwi­ska. Po oko­ło 1100-u metrach ponow­nie wbie­ga­my na asfalt, mija­jąc po lewej stro­nie cmen­tarz. Za mostem kole­jo­wym (pkt.15), skrę­ca­my w pra­wo i zbie­ga­my uli­cą do cen­trum mia­sta. Bie­gnie­my pro­sto, głów­ną uli­cą, nie zba­cza­jąc po dro­dze, aż tra­fi­my na par­king poło­żo­ny przy Bie­dron­ce. Po trzy­dzie­stu czte­rech i pół kilo­me­tra jeste­śmy na miej­scu. Moż­na zro­bić zaku­pu, osta­tecz­nie zasłu­ży­li­śmy na piwo i cze­ko­la­dę.


W arty­ku­le Samot­na wyciecz­ka bie­go­we w zna­ne i nie­zna­ne pisa­łam o tym co nale­ży zabrać ze sobą na zimo­wą wyciecz­kę bie­go­wą. Bieg na Śnież­kę poka­zał, że war­to mieć ze sobą nakład­ki z kol­ca­mi (racz­ki bie­go­we), któ­re uła­twią wspi­nacz­kę pod górę i zagwa­ran­tu­ją więk­sze bez­pie­czeń­stwo na zbie­gach. Ponad to nie­odzow­ne są stup­tu­ty, któ­re uchro­nią nasze sto­py przed dosta­ją­cym się do butów śnie­giem. Zawsze rów­nież war­to pamię­tać o zabra­niu dodat­ko­wej pary skar­pet, mogą przy­dać się na zmar­z­nię­te, wil­got­ne sto­py, a cza­sem i na dło­nie, gdy oka­że się, że mimo ręka­wi­czek zmar­z­ną nam dło­nie. Łapa­wi­ce — ręka­wicz­ki z jed­nym pal­cem — w ple­ca­ku to już kom­fort jak w salo­nie mebli Kler.

Poziom trud­no­ści: bar­dzo wyma­ga­jąca
Dłu­gość tra­sy: 34,5 kilo­me­trów
Nawierzch­nia: dro­ga asfal­towa, szu­trowa, miej­scami szu­tro­wo-kamien­na, zimą śnieg o zróż­ni­co­wa­nej kon­sy­sten­cji
Suma prze­wyż­szeń: oko­ło 1320 metrów

Foto­gra­fia: Rafał Tra­far­ski