Wyzwanie — 400 km w miesiącu — podsumowanie

28 dni lute­go za mną. W tym cza­sie uda­ło mi się prze­biec ponad 400 km, dokład­nie 430 km. Jest to, jak do tej pory naj­dłuż­szy dystans prze­bie­gnię­ty prze­ze mnie w jed­nym mie­sią­cu.

Wcze­śniej zazwy­czaj oscy­lo­wa­łam w oko­li­cach 250–300 km mie­sięcz­nie.
Zwięk­sze­nie dystan­su nie odbi­ło się nega­tyw­nie na moim orga­ni­zmie, wręcz prze­ciw­nie. Pomi­mo, że waga pozo­sta­ła na tym samym pozio­mie, to wska­zu­je, że zgu­bi­łam 3% tkan­ki tłusz­czo­wej – nie­ste­ty roz­wi­ja­ją­ce się mię­śnie też ważą. Żału­ję, że nie pomie­rzy­łam obwo­dów przed pod­ję­ciem wyzwa­nia, był­by z tego cie­ka­wy dla mnie mate­riał badaw­czy. Mój part­ner twier­dzi, że “orga­no­lep­tycz­nie schu­dłam” i to nie tyl­ko w biu­ście – cze­go aku­rat ja nie potwier­dzę, a wręcz zde­men­tu­ję.

Zoba­czy­my co przy­nie­sie marzec, ale zamie­rzam poświę­cić wię­cej cza­su na bie­gi szyb­sze, co oczy­wi­ście skom­pen­su­ję mniej­szym dystan­sem. Na razie pomi­mo zmę­cze­nia czu­ję przy­rost siły i zwięk­sze­nie wydol­no­ści, zwłasz­cza tle­no­wej, któ­ra jest moją pię­tą achil­le­so­wą. Za dwa dni powra­cam do bie­ga­nia, teraz pani ma relaks.